Niewidzialny Klasztor »

Świadectwa

 Dramat osób żyjących w izolacji 

Szczególne miejsce należy przyznać ludziom starszym. Podczas gdy w niektórych kulturach osoba w podeszłym wieku pozostaje włączona w życie rodzinne i odgrywa w nim czynną i ważną rolę, w innych kulturach człowiek stary jest postrzegany jako bezużyteczny ciężar i bywa pozostawiany samemu sobie: w takim kontekście łatwo może się zrodzić pokusa zastosowania eutanazji. Spychanie ludzi starych na margines albo wręcz ich odrzucanie jest niedopuszczalne. Ich obecność w rodzinie, a przynajmniej utrzymanie ścisłego kontaktu z nimi, gdyby ze względu na ciasnotę mieszkaniową lub z innych przyczyn ta obecność nie była możliwa, ma fundamentalne znaczenie w kształtowaniu klimatu wzajemnej wymiany i wzbogacającego dialogu między różnymi pokoleniami. Konieczne jest zatem zachowanie swoistej „umowy” między pokoleniami — lub jej przywrócenie, jeżeli została zarzucona — na mocy której rodzice w podeszłym wieku, bliscy już kresu swojej wędrówki, mogą oczekiwać od dzieci opieki i solidarności, jaką sami okazali dzieciom na początku ich życia: wymaga tego posłuszeństwo Bożemu przykazaniu o oddawaniu czci należnej ojcu i matce (por. Wj 20, 12; Kpł 19, 3). Ale to nie wszystko. Człowiek stary jest nie tylko „przedmiotem” troski, opieki i służby. On sam może także wnieść cenny wkład w Ewangelię życia. Może i powinien wykorzystywać bogate doświadczenie, jakie zdobył w ciągu lat swego życia, aby przekazywać mądrość, świadczyć o nadziei i miłości.

Jan Paweł II, Evangelium Vitae, 1995, 94

 

Pierwszą osobą, która wypowiedziała modlitwę poświęcenia się Niewidzialnemu Klasztorowi Jana Pawła II była 86-letnia Marcela. Odwiedzałem ją jako diakon w szpitalu. Byłem świadkiem przemiany jej serca. Można powiedzieć, że w Niewidzialnym Klasztorze odzyskała ona poczucie sensu swojego życia; że dobrze wykorzystała podarowany jej czas łaski.

 

Marcela - pierwsza misjonarka 

Gdy pierwszy raz odwiedziłem Marcelę, sprawiała wrażenie osoby kompletnie załamanej: wciąż płakała, a ja czułem się zakłopotany. Nie wiedziałem, co jej powiedzieć. W takich sytuacjach, zawsze proszę Jezusa i Maryję o natchnienie, bym wiedział, co powiedzieć. Z miłością objąłem ją i z serca pobłogosławiłem, Marcela wyszeptała wtedy: „Modlę się, modlę się bardzo, gdybyś wiedział... Modlę się, aby rychło umrzeć...”

Zrozumiałem, że nie jest to modlitwa o dobrą i świętą śmierć. Marcela chciała umrzeć, bo miała już po prostu dosyć takiego życia. Ciągnęła dalej:

„Pracowałam jako lekarka w Paryżu. W młodości byłam bardzo zaangażowana duchowo, nigdy nie opuszczałam mszy św., opiekowałam się chorymi... A teraz jestem samotna, całkowicie niepotrzebna, bez żadnej pomocy ze strony Kościoła. Nic mnie nie trzyma przy życiu...”

Próbowałem jej wytłumaczyć, że sytuacja, w jakiej się znalazła, jest dla niej wielką szansą. Ofiarowując swe cierpienia w intencji świata, może niejako pomieścić w swoim sercu całą ludzkość i Kościół. Zaprosiłem ją, by będąc kroplą wody zmieszaną z winem w kielichu ofiarnym podczas konsekracji eucharystycznej, stała się Krwią Chrystusa.

Powiedziałem jej: „Jeśli dokonujesz pielgrzymki w głąb siebie, spotykasz Pana przebywającego w tobie od chwili chrztu. Jeśli jednoczysz się z Nim całkowicie, On nadal cierpi swoją zbawczą Mękę w Tobie. W tym świętym zjednoczeniu stajesz się jak gdyby żywą ofiarowaną hostią.  Będziesz wtedy intensywniej przeżywać kapłańską misję osoby ochrzczonej. Staniesz się kapłanem razem z Chrystusem.

A jeśli całkowicie połączysz się z Arcykapłanem, Najświętsze Serce Jezusa otworzy się niejako na oścież, i staniesz się darem dla samej siebie, całego Kościoła i świata”.

Odwiedziłem ją jeszcze dwukrotnie. W czasie jednej z tych wizyt zastałem ją promieniującą radością. Zwróciła się do mnie pełna życia:

Martial, podejdź, niech ciebie uściskam. Wreszcie zrozumiałam. Nie będę więcej płakać, ani prosić Boga, by zabrał mnie z tego świata. Jestem szczęśliwa z tego, że jestem tutaj, w takim stanie. Całe życie jako lekarka poświęciłam, by leczyć ciała ludzi chorych, dzisiaj jednak dzięki mej słabości, mogę stać się lekarzem dusz ludzkich. Będę to czynić w jedności z Panem ukrzyżowanym, tu, w tym pokoju, gdzie pozostanę, aż do końca życia”.

  

Więźniowie 

Drodzy bracia i siostry więźniowie. Moja misja jest ewangeliczna, podobnie  jak misja towarzyszących wam wsparciem duchowym i towarzyszących wam w waszym trudnym doświadczeniu kapelanów. Najpierw zachęcam was, do ponownego zaufania sobie. W głębi serca każdego z was, wierzącego czy nie, jest potrzeba i pragnienie miłości. To także głos sumienia zdolnego do rozpoznawania dobra i zła. Ci z was, którzy wierzą w Boga, w Jezusa Chrystusa Zbawiciela – a doświadczenie więzienia może was ku Niemu nawrócić – wiedzą, że Bóg jest bogaty w miłosierdzie. Nigdy nie przestał darzyć was zaufaniem, patrząc na was jako na synów marnotrawnych. Prosi nas, chrześcijan o odwiedzanie was, jak byśmy odwiedzali samego Chrystusa. Po tym nas osądzi: „Byłem w więzieniu i odwiedziliście mnie”. Ja, który często medytuję nad postacią św. Piotra, pierwszego Papieża, który nawrócił się do Pana po trzykrotnym zaparciu się, by tym mocniej utwierdzać swoich braci, mówię do wszystkich was, chcących w sposób wolny usłyszeć orędzie wiary: patrzcie na ukrzyżowanego, który został skazany dla naszego zbawienia, mimo że nie wyrządził żadnego zła. Patrzcie na Jego miłość i cierpliwość, owocujące w całej pełni w Jego zmartwychwstaniu. Przekażcie Mu wasze doświadczenie, zbyt ciężkie dla was samych. Ofiarujcie je w intencji swojej i bliźnich. Najgorszym z więzień byłoby serce zamknięte i zatwardziałe, a najgorszym z nieszczęść beznadzieja. Życzę wam nadziei. Życzę wam takiej radości, która wypływa ze skruchy, z przyjęcia Bożego przebaczenia i łaski, co jest źródłem pokoju. Życzę wam także godnego przeżycia tego czasu, który spędzicie w więzieniu, ale przede wszystkim jak najszybszego powrotu do waszych rodzin i społeczeństwa. Już teraz żyjcie w pokoju serca i zasiewajcie pomiędzy siebie ducha braterskiej jedności i wsparcia.

Jan Paweł II, Przemówienie do więźniów, Lyon, 5 października 1986 rok

 

Świadectwo więźnia z Draguignan (Var)

Drogi Martialu,

                  Wczoraj w nocy obudziłem się, i jak to ma miejsce od czasu kiedy poznałem Pana,  modliłem się, by Bóg zlecił mi jakąś ważniejszą misję, niż tylko mówienie o Nim moim braciom więźniom. Prosiłem Go, bym stał się narzędziem w pełnieniu Jego woli. Muszę powiedzieć, że nie jestem katolikiem, nie utożsamiam się też z żadną orientacją religijną. Pragnę być po prostu dobrym chrześcijaninem. Od ośmiu miesięcy żyje poruszony łaską Bożą poprzez Słowo, które mnie prowadzi. W więzieniu zbieram braci, którzy znają mniej lub bardziej Boga, choć często nie znają Go w ogóle. Przemawiam do nich niesiony łaską, a moc Boga prawdziwie ich porusza i eksploduje w sercach pragnących Go poznać. Tym znakiem łaski dla mnie było to, że znalazłem sobie żonę, dzięki czemu moje życie ustabilizowało się. To co było niemożliwe dla człowieka, stało się  możliwe dla Boga, i od tego czasu żyję właśnie poruszony Jego łaską.

              W niedzielę 26 lipca przed naszym nabożeństwem prosiłem Boga o nową misję. Wtedy to zobaczyłem o. Jana Thierry w towarzystwie człowieka, którego wcześniej nigdy nie widziałem. O Thierry powiedział:  „Oto Martial, człowiek mający misję tworzenia Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II. Mówiłem ci o nim”. W myśli zacząłem wówczas prosić Jezusa, żeby to, co usłyszę od niego, rzeczywiście pochodziło od Boga. Poprosiłem na głos, by to co nie pochodzi od Ciebie, było dla moich uszu niesłyszalne; ale to, co pochodzi od Ciebie, Panie, niech otworzy moją duszę na oścież, bym zrozumiał i wypełnił Twoją wolę. Kiedy diakon Martial opowiedział o idei Niewidzialnego Klasztoru Jana Pawła II, wiedziałem już, że moja prośba została wysłuchana. Oto Bóg powołał mnie, by za moim pośrednictwem mógł odwiedzać ludzi cierpiących. W te sposób odpowiedział na moją potrzebę ewangelizacji. Dzięki temu mogłem już przynosić współwięźniom to, co Bóg chce im dać – swoje Słowo. Wkrótce zacząłem biblijny kurs korespondencyjny. Bóg posłał mnie do ludzi zranionych fizycznie i psychicznie, abym przekonywał ich o tym, że właśnie w takich warunkach, w jakich się znaleźli, mogą być prawdziwie szczęśliwi. Jestem teraz wolny wewnętrznie i  nie oczekuję już z utęsknieniem wyjścia poza mury więzienne. To Jezus, Jego krew przelana na krzyżu dała mi poczucie wolności. Tak, tę wolność dał nam sam Jezus, który nas umiłował i pokazał drogę.

            Prawda, którą Bóg umieścił w sercu Martiala jest niezwykle istotna. Pragnę, by moi bracia zrozumieli, że jesteśmy narzędziami Boga i każdy z nas stanowi niezastąpiony element w łańcuchu wstawienniczej modlitwy. Naszym pragnieniem jest, by wiara chrześcijańska, przynajmniej tu, w więzieniu Draguignan, nie zanikła. By tak się stało, bardzo potrzebujemy wizji Martiala. Nieważne, czy zostali zostaliśmy wychowani jako katolicy czy protestanci. Liczy się wiara i Słowo, oraz miłość, która nas przemienia. Cieszę się, że jestem członkiem tej wspólnoty. Pragnę, by nasza wspólnota rozszerzała się na innych skazanych, a także tych, którzy są na wolności, ale rozumieją naszą ideę. To Chrystus poprzez tę grupę prowadzi ludzi do siebie. Nawet strażnicy więzienni przychodzą do mnie, by rozmawiać o Jezusie, Biblii i łasce, jaką Bóg mnie obdarzył. Dziękuję Bogu za to, ze posłał mnie do tych, których mam zdobywać dla Jego chwały. Dzięki wsparciu Martiala czuję się umocniony! Niech łaska i pokój będą z tobą i wszystkimi chrześcijanami na świecie!  Amen!!

 

 

LEWY FILAR

Życie ludzkie jest szczególnie słabe i kruche, kiedy przychodzi na świat oraz kiedy opuszcza doczesność, aby osiągnąć wieczność. Słowo Boże wielokrotnie wzywa do otoczenia życia opieką i szacunkiem, zwłaszcza życia naznaczonego przez chorobę i starość. Jeżeli brak w Biblii bezpośrednich i jednoznacznych wezwań do ochrony życia u jego początków, zwłaszcza przed narodzeniem, podobnie zresztą jak w obliczu bliskiego już kresu, można to łatwo wyjaśnić faktem, że nawet sama możliwość działania przeciw życiu, napaści na nie lub wręcz odebrania życia w takich okolicznościach nie mieściła się w pojęciach religijnych i kulturowych Ludu Bożego.

Jan Paweł II, Evangelium Vitae, 44

 

„Przyjdź Mamo, przyjdź Mamo”

 

Mimo, iż zostałam wychowana w rodzinie praktykującej wiarę, zaszłam w ciążę nie będąc w związku małżeńskim. W wielkim przestrachu, w obliczu wstydu, który, jak mi się wydawało mi, że przyniosę całej rodzinie, zadecydowałam o przerwaniu ciąży... Była to ogromna tragedia, tym bardziej, że później dokonałam aborcji jeszcze trzy razy, co miało dla mnie straszliwe następstwa w sferze  psychicznej, duchowej i uczuciowej!

Przez wiele lat nie mogłam sobie wybaczyć moich grzechów, nawet po wielokrotnym otrzymaniu przebaczenia w sakramencie pokuty. Moje serce, które nie umiało przyjąć przebaczenia, stawało się twarde. Nic mnie nie zadowalało. Stawałam się coraz bardziej okropna. Jednak w swoim nieograniczonym miłosierdziu pewnego dnia Pan pokazał mi we śnie me pierworodne dziecko. Mój piękny chłopczyk mówił do mnie: „Przyjdź Mamo, przyjdź Mamo” wydobywając mnie jakby z zębów i pazurów Oskarżyciela. Dopiero wtedy mogłam zacząć zdobywać z pomocą łaski Bożej to, co wydawało się niemożliwe: przebaczenie samej sobie. Nadałam imię swojemu dziecku.

Później Pan pokazał  mi także trójkę moich młodszych dzieci, wśród których dziewczynka żyła tylko piętnaście dni.

Zrozumiałam, że było to Boże Miłosierdzie, odczułam jego moc. O tego czasu zaczęło się moje nawrócenie. Teraz pracuję z kobietami i małżeństwami, przeżywającymi podobne problemy do moich. Tą drogą miłości Bożej kroczę już od ponad trzydziestu czterech lat. Dzięki mojemu nawróceniu i modlitwie odczułam, że moje dzieci przebaczyły mi mój czyn.

Mogłam wtedy w pokorze przebaczyć samej sobie w pełni, wiedząc, że Bóg jest w stanie zabliźnić moje głębokie rany, a z bólu wywieść owoce nawrócenia i miłości.

   

Maryse

 

Pięćdziesięcioletnia Maryse przyszła do mnie, by wyznać, jak bardzo poruszył ją wizerunek małych niewinnych dzieci, stanowiących lewą kolumnę  podtrzymującą belkę życia doczesnego.

Przyznała, że nigdy nie była w stanie wyznać na spowiedzi swoich trzech aborcji. Będąc pewna, że jej dzieci żyją, myślała, że nigdy nie przebaczą jej tego, co im zrobiła. Żyła w przerażającym smutku i nieustannych wyrzutach sumienia.

Jednak gdy usłyszała, że jej dzieci przebywają w światłości Boga i napełnione Bożym miłosierdziem pragną przelewać je także na swoich rodziców, Maryse gorąco zapragnęła to przeżyć.

Poszliśmy we dwoje do małej kapliczki Matki Bożej, na kolanach pomodliliśmy się i przyzwaliśmy Ducha Świętego.

Dałem jej kartkę papieru i długopis i poprosiłem, by napisała imiona każdego z trójki dzieci, by przekazać je sercu Maryi. Zaczęła szlochać, prosząc je o przebaczenie.

Przez długi czas modliliśmy się wspólnie, w tej wzruszającej chwili zapewniałem ją, że teraz została pojednana ze swoimi dziećmi, które właśnie na to czekały... Poradziłem jej, by poszła do spowiedzi, aby pojednać się z Panem,  co uczyniła z radością.

Nazajutrz odwiedziła mnie, mówiąc, że odzyskała radość życia i pokój Boży! W ramach zadośćuczynienia postanowiła dawać świadectwo ze swego życia, zawsze, gdy ktokolwiek będzie tego potrzebował.

 

Jozjana i Kamil

 

Pan dał mi dwóch wspaniałych chłopców, którzy urodzili się – jeden w 1974 roku (umarł w 1994), a drugi w 1977. Chciał mi dać jeszcze kolejne dziecko, kiedy miałam trzydzieści trzy lata. Ale z różnych powodów, których dzisiaj żałuję, dopuściłam się aborcji w grudniu 1982 roku.

Nie wierzyłam w Boga, nie byłam ochrzczona. Nie zastanawiałam się nad tym, że noszę w sobie życie. Miałam w sobie pustkę.

Dziesięć lat później, gdy nie zaprzątałam już sobie tym wszystkim głowy, Pan ukazał mi moje dziecko w nocnym widzeniu. Miałam wrażenie, że unoszę się w przestworzach, gdzie spotykam, chłopczyka, który mówi mi, ze nazywa się Kamil i że jestem jego matką! Będące obok niego dziecko pytało go, czy nie ma mi za złe tego, co mu zrobiłam. Kamil odpowiedział: „Nie, przebaczyłem jej”.

Byłam ogromnie poruszona! Dowiedziałam się nagle, że mam dziecko, które ma na imię Kamil, ze jest ono w niebie i że wielkodusznie przebaczył mi to, że go zabiłam! Dzięki Ci, Panie, za tak wielką łaskę!

Chcę zdecydowanie zaświadczyć: płód jest dzieckiem, a przerywać ciążę, to to samo co zabijać dziecko. Ten czyn zadaje wiele cierpień dziecku, ale również i matce. Ważne, byśmy wszyscy o tym pamiętali. Pan, w swojej dobroci, nie pozwala zagubić się żadnemu z tych maluczkich, które żyją szczęśliwe w sercu Boga Ojca. Dzięki, tysiączne dzięki, Panie. Jak dobry jest Pan!

W 1992 roku mimo łaski spotkania z Kamilem, nadal nie byłam jeszcze nawrócenia. Pan jednak w ogromnej swojej dobroci dał mi nową łaskę. Czułam, że coś mi dolega, ale nie wiedziałam co. Wzięłam do ręki Pismo święte. Otrzymałam natchnienie, że sprawa jest poważna. Przestraszyłam się. Odrzuciłam Pismo święte wmawiając sobie, że przecież Bóg nie może być tak okrutny! Wkrótce jednak znalazłam się w klinice. Okazało się, ze pękł mi jajowód z powodu ciąży pozamacicznej. Trzeba wiedzieć, że nosiłam sterylizator, który uniemożliwiał zagnieżdżenie się płodu. Zapłodnione jajeczko rosło w moim jajowodzie i w końcu pękło. Straciłam dużo krwi.

Wtedy Pan dał mi się poznać w Duchu, że były to bliźnięta. Pod Bożym natchnieniem nadałam im imiona: Marta i Maria.  Dzięki, Panie, bądź błogosławiony za Twoją miłość!

Mimo tej drugiej łaski, ciągle nie byłam nawrócona. Zostałam ochrzczona dopiero w 1996 roku, a bierzmowanie  przyjęłam w 1997 roku.

 

 

fragmenty książki Martiala Codou, Niewidzialny Klasztor Jana Pawła II

Tworzenie Stron Poznań Agencja Reklamowa Poznań